„I don’t want to die alone”, czyli słów kilka o samotności i zagubieniu w filmie „Człowiek-scyzoryk”
Problemy dorastania, a przede wszystkim brak akceptacji przez rówieśników i samotność, były poruszane w wielu filmowych dziełach. Można tu wymienić typowo szkolne „Pif-Paf! Jesteś trup!”, „Z dystansu” czy „Nasza klasa”, jak również genialny film o ucieczce przed cywilizacją – „Wszystko za życie”. Nie było chyba jednak wcześniej produkcji tak głęboko penetrującej psychikę zagubionego nastolatka jak film Dan’a Kwana i Daniela Scheinert’a pt. „Człowiek-scyzoryk”.
Było ich dwóch – jeden chciał się zabić, drugi był już po
Groteskowo-obsceniczna forma, jaką posłużyli się w swym reżyserskim debiucie wspomniani wcześniej panowie, doskonale się sprawdza by oddać totalny chaos panujący w głowie dojrzewającego młodzieńca, z problemami typowymi dla jego wieku. Okazuje się, że nawet wplatając do filmu prymitywne i niezbyt smaczne żarty, można stworzyć dzieło poruszające i dające do myślenia. Tą swoistą dwubiegunowość – rozdarcie między powagą a humorem – uzyskano również poprzez wprowadzenie dwóch różnych bohaterów. Hank, grany przez Paula Dano, to nasz bohater tragiczny, zmagający się z niedowartościowaniem oraz brakiem akceptacji przez innych i siebie samego. To suicydent, który izoluje się od świata, by w spokoju kontemplować swoją beznadziejność.
Postacią równoważącą to przygnębienie, jest bohater Daniela Radcliffe’a – Manny. To trup młodego mężczyzny - samobójcy, który ma nadzwyczajne właściwości – a to potrafi zamienić się w pierdzącą motorówkę, a to krzesi ogień własnymi palcami, by czasami zamienić się w źródło pitnej wody (którą po prostu wymiotuje). Makabryczna, acz groteskowa postać – jakby wzięta żywcem z produkcji Tima Burtona – dodaje temu dziełu pełnych garści głupkowatego humoru. Mam wrażenie, że twórcy chcieli tym podkreślić emocjonalną dwoistość natury nastolatków, którzy przesadnie potrafią użalać się nad swym losem, by potem śmiać się do rozpuku z żartów o „pierdzeniu”.
Ciężkie jest życie nastolatka…
Hank ma marzenia zwykłego nastolatka – chce być akceptowany przez innych, grać na gitarze, bawić się ze znajomymi i poznać wyjątkową dziewczynę. Mimo, że te rzeczy dla większości jego rówieśników są jak najbardziej osiągalne, dla niego stanowią problem. On sam odsuwa je od siebie daleko i izoluje się od normalności, przez wmawianie sobie, że jest dziwny. Problem z samoakceptacją jest u niego tak duży, że całkowicie go blokuje. Łatwiej mu jest żyć jako dziwoląg, ktoś kto powinien być skazany na samotność. Wydaje mu się, że nie jest zdolny do życia w prawdziwym świecie – w końcu tam nie czuł się szczęśliwy. Postanowił żyć wobec tego we własnym świecie, gdzie fikcja miesza się z rzeczywistością.
Emocjonalne problemy młodych ludzi mogą być naprawdę poważne. Film „Swiss Army Man” stara się jak najlepiej pokazać ich skutki i przyczyny. Niegotowość do życia wśród innych, a przede wszystkim niemożność odnalezienia w tym całym chaosie siebie, może mieć różnorakie korzenie. W analizowanej produkcji raczej nie ma wszystkiego podane wprost na tacy, ale można doszukiwać się wielu rzeczy nawet po kilku znaczących dialogach czy zachowaniach głównego bohatera. Przykładowo, podczas sceny nauki mowy w jaskini, Hank zdaje sobie sprawę z tego, że zaczyna gadać jak swój ojciec. Iluż to młodych chłopców ze zgrozą spostrzega, że stają się tacy, jakimi nigdy nie chcieli być. Taka świadomość jest dla nich jeszcze bardziej przytłaczająca. Być może wielu widzom motyw ze złymi relacjami z ojcem i ich negatywnym wpływie na Hanka wyda się zbyt banalny. Prawdą jest jednak, że w prawdziwym świecie są miliony rodzin dysfunkcyjnych, które cierpią głównie przez złe wzorce dawane przez głowę rodziny.
O niedowartościowaniu Hank’a i jego kompleksach świadczyć może także jego reakcja na komplement Manny’ego. Słowa „Wyglądasz pięknie” wywołują u przebranego za kobietę nastolatka duże zadowolenie. Ale któż z nas nie ucieszyłby się na taką pochwałę? Większość z ludzi jest przecież wrażliwa na punkcie własnego wyglądu.
Chyba najgorszym problemem bohatera granego przez Dano jest poczucie, że nikt go nie kocha. Zresztą Manny ciągle mu wbije szpilkę w najwrażliwszy punkt, rzucając od czasu do czasu „Nobody loves you…”. Czy można sobie wyobrazić większą tragedię od bycia niekochanym?
Miłość to szaleństwo
Dojrzewanie to także okres pierwszych miłości. Niestety, w większości są to jednostronne zakochiwania. Hank również to przeżywa – jest totalnie i fatalnie zafascynowany nieznajomą kobietą, którą spotykał w autobusie. Im dłużej o niej myśli, tym mocniej ją kocha. Jednak całe to uczucie zostaje tylko utworzone w jego głowie. Nie ma przecież żadnych realnych przesłanek, by ta emocja mogła się nasilać. Do tych romantycznych miłostek dochodzą szalejące hormony i popęd seksualny. Dla młodego mężczyzny często jest nie do odróżnienia co jest prawdziwym uczuciem, a co zwykłym podekscytowaniem i podnieceniem (częsta erekcja Manny’ego nie jest tylko głupawą wstawką). To beznadziejne zauroczenie, które w samotności przeżywa Hank, zostaje wtłoczone do umrzyka. On nie ukrywa niczego. Mówi to co czuje, albo wydaje mu się, że czuje. Obserwując jego reakcje i słuchając go, Hank ma możliwość zobaczenia tej sprawy z innej perspektywy. Wielu z nas marzy przecież czasami o możliwości wyjścia z siebie, stanięcia z boku i obserwowania. Zdaje się nam, że dzięki temu łatwiej będzie nam to wszystko poukładać. Hank rozmawiając z Manny’m prowadzi tak naprawdę dialog z samym sobą. A dokładniej z tą częścią własnej osobowości, która jest głęboko skryta w jego głowie.
Hank jest prawdopodobnie chorobliwie nieśmiałym facetem, dla którego zagadanie do nieznanej osoby w autobusie jest największym wyzwaniem na świecie. Dobrze jednak wiemy, że takich ludzi jest bardzo wielu. Dodatkowo, w takim młodzieńczym wieku, kiedy większość ludzi nie radzi sobie ze swoimi kompleksami, bardzo trudno jest się przełamać. I chociaż Hank rozumie, że rozmowa z obcą osobą to nie jest nic strasznego (w końcu sam pouczał o tym swego przyjaciela truposza), to sam nie był wcześniej w stanie tego zrobić. Był jak zablokowany. Na szczęście główny bohater filmu ma swojego kompana. Manny niewątpliwie pomaga mu przezwyciężać jego słabości, oswoić się ze strachem i działać pomimo go.
Najlepszy przyjaciel człowieka, to ten, którego sam wymyśli
„Człowiek-scyzoryk” to między innymi film o tym, że każdy z nas potrzebuje przyjaciela. A zwłaszcza zagubiony, nieśmiały, nastolatek, który czuje się jak niepasujący nigdzie puzel. Nie zawsze jednak ktoś odpowiedni znajduje się pod ręką. Ktoś komu możemy zaufać i kto na będzie słuchał. A wtedy trzeba go sobie wymyślić. Urojony przyjaciel jest często lepszy niż samotność. Nawet wymyślonego kumpla można wykorzystywać do swych celów. A trup grany przez Radcliffe’a jest niczym połączenie najlepszego psa i wielofunkcyjnego urządzenia (czy też porządnego scyzoryka, którym można zrobić wszystko – i otworzyć wino, i drzewo porąbać). Ożywiony nieboszczyk jest oddany swemu przyjacielowi i niezwykle cieszy się, że może mu pomoc. A jego zdolności naprawdę zdają się nie mieć ograniczeń.
Hank w wielu sytuacjach traktuje swojego towarzysza bardzo przedmiotowo. Już samo polskie tłumaczenie tytułu sugeruje, że Manny to swoistego rodzaju narzędzie. Ale może twórcy chcieli w ten sposób zmusić widza, by ten zweryfikował swoje zachowanie względem najbliższych. Czy nie jest właśnie tak, że swoich przyjaciół nadmiernie wykorzystujemy? Korzystamy z tego, że są dla nas mili i używamy ich do własnych celów? Każdy z nas powinien sobie zadać takie pytanie…
Dzieło Kwan’a i Scheinert’a daje odpowiedź na pytanie, z którym mierzy się sporo ludzi w okresie dojrzewania. Jak poradzić sobie z poczuciem własnej inności? Stworzyć sobie w głowie jeszcze dziwaczniejszego kumpla! Małe dzieci często mają wymyślonych przyjaciół. A nastolatek może sobie przecież wymyślić cały świat, skoro ten rzeczywisty nie chce go zaakceptować. Młodość to bowiem szaleństwo. A w tym wariactwie można się nieźle pogubić. Hank przynajmniej ma świadomość tego, że jest szaleńcem, o czym świadczy umiejętnie wykonana przez niego piosenka „Cave Ballad”. Wers „Crazy, I’m fuc*ing crazy!” jest bardzo znaczący.
Gdzie kończy się rzeczywistość, a zaczyna urojenie?
Co świadczy o tym, ze Manny jest tylko urojeniem? Chociażby to, że postać grana przez Radcliffe’a nie jest samoświadoma. Nie wie nawet, że nie żyje. To Hank wtłacza w niego swoje myśli, swoje przekonania, wmawia mu wszystko, a sympatyczny umrzyk wchodzi w rolę przygotowaną przez jego żywego przyjaciela. A czy Hank zdaje sobie sprawę, że jego nowy kumpel jest urojony? Nie ma raczej odpowiedzi na to pytanie, bo sam widz nie może być pewny co w tym filmie jest prawdą, a co nie. Zakończenie filmu pozostawia przecież totalny mętlik w głowie.
Umysł nastolatka, zwłaszcza nietypowego, to umysł pokręcony. I dokładnie taki jest też ten film. Dlatego może sprawiać nawet wrażenie, jakoby był jedną wielką halucynacją głównego bohatera. Ma on jednak znacznie więcej sensu, a każda scena ma jakieś głębsze znaczenie, które trzeba odkryć. Nie można mieć jednak złudzeń – tego filmu nie da się chyba w całości perfekcyjnie zrozumieć. Widzowie są różni i każdy z nich może inaczej interpretować to, co widzi na ekranie. To wszystko zależy od jego własnych doświadczeń, temperamentu, osobowości. Jedni bardziej utożsamią się z Hankiem, inni mniej. Wszyscy jednak chyba zgodzą się co do tego, że problemy młodzieńczego wieku dotykały również ich, w mniejszym lub większym stopniu. A ten film niesie pozytywne przesłanie – nadzieję, że będzie dobrze.
Wszyscy jesteśmy wariatami…
Czy Hank jest mocno porąbanym gościem, który totalnie ześwirował, zaszył się w lesie razem z trupem i cały czas stalkował nieznaną kobietę, w której obsesyjnie się zadurzył? Być może. Ale komu z nas czasami nie odbija? Gdy człowiek jest nieszczęśliwy, marzy o szczęściu. Często potem jeszcze bardziej cierpi, kiedy rzeczywistość obraca wniwecz te piękne sny. Czasem jednak urojone szczęście staje się prawdziwe. Jego symbolem jest ożywienie truposza, które, jak się mogło wydawać, dostrzega tylko główny bohater. Jednak w finałowej scenie wszyscy widzą jak bąkowy napęd zwłok zaczyna znów działać.
Być może wszyscy jesteśmy szaleńcami i każdy z nas patrząc na zwłoki samobójcy, mógłby zobaczyć ożywionego Manny’ego, z którego wydobywają się gazy? Być może o taką pointę chodziło twórcom w końcowej scenie – każdy z nas jest (lub był) nienormalny. I każdy z nas potrzebuje takiego wielofunkcyjnego kumpla. „Człowieka-scyzoryka”, który uratuje nasze życie.
Tekst zgłaszam do 54 edycji "Tematów Tygodnia", jako luźne nawiązanie do tematu nr 3: List pożegnalny. Motyw samobójstwa jest bowiem w filmie "Swiss Army Man" bardzo wyeksponowany.
Zapraszam na mojego bloga: http://zkusiorabani.pl/
oraz do polubienia strony na FB: https://www.facebook.com/zkusiorabani/
Jeśli tylko Ci się spodobało zostaw upvote i komentarz :) Będę niezmiernie wdzięczny :) Możesz także obserwować mój profil, by nie przegapić kolejnych postów!
Zapowiada się fajny film, tylko mam pewien problem z Radcliffe'em, że zawsze go oglądam przez pryzmat jego najsłynniejszej roli i trudno się skupić na fabule filmu w którym gra, ale spróbuję.
Podczas seansu tego filmu w ogóle nie kojarzyłem Radcliffe'a z Harrym Potterem. A to chyba dobrze świadczy o jego występie.
O właśnie mi przypomniałeś, że chciałem obejrzeć ten film. Dzięki. :p
Trochę Ci zaspojlowałem w takim razie :D
Ten film jest absurdalny i z naprawdę fajnym przekazem
Posted using Partiko Android
Oj tak :) Co ciekawe, każdy może z seansu wynieść coś innego.
Będzie co dziś oglądać :)
Posted using Partiko Android
Congratulations @kusior! You have completed the following achievement on the Steem blockchain and have been rewarded with new badge(s) :
Click here to view your Board of Honor
If you no longer want to receive notifications, reply to this comment with the word
STOP