Minds czy Steemit? A może i to, i to?
Minął już ponad tydzień odkąd wiedziony widokiem powracającego z martwych do social mediów nieodżałowanego Pitu-Pitu wykonałem drugie podejście w stronę Minds. Już dwa miesiące wcześniej założyłem konto w tym wcale nie młodym (sześcioletnim) serwisie, który mieni się platformą respektującą wolność słowa.
Dwa miesiące temu uznałem jednak, że pomimo widocznych jak na dłoni zalet serwis ten nie ma póki co przyszłości w Polsce, gdzie nikt nie rwie się do stworzenia poważnej alternatywy dla giganta z Menlo Park. A jeżeli już się rwie i postanawia wyjść przed szereg, próba takiego aktu kończy się tragicznie, jak pokazał żałosny przypadek polfejsa i stojących za nim ortalionowych specjalistów zagnanych przed komputer spod bloku. Nie warto kopać leżącego, warto jednak nadmienić, że temat szybko podłapały wiadome ścierwomedia i poważna, warta dyskusji oraz zaangażowania idea konkurencji z Zuckerbergiem została obśmiana.
Kiedy wydawało się, że rudy monopolista jest nie do ruszenia i będzie ustawiał skazanych na niego użytkowników według swojej pokracznie rozumianej etyki, nadszedł ten moment. Pitu-Pitu na Minds. Blisko sto subskrypcji, jeden post ze swastyką, spora i żwawa aktywność jak na zaledwie kilka godzin po wskrzeszeniu działalności. Myślę sobie "cholera, dlaczego nie ma tam Zbyt Poinformowanych?".
Wystarczyło zaledwie 48 godzin by ZP na stałe zakotwiczyło w nowej, topornie wyglądającej, odpychającej przy pierwszym kontakcie przystani. Wszystko było tutaj gorsze od fejsa: Od dziadowskiego messengera po nieintuicyjny wygląd. Nie wspominając o wymogu logowania się za pomocą nie mejla a... loginu. Brak polskiej wersji językowej jedynie stawiał jeszcze większą ścianę między oferowanym zakresem możliwości, a banowanym sfrustrowanym użytkownikiem znad Wisły.
Zakresem możliwości. Portal już na wstępie wita sloganami o "przywróceniu wolności słowa do Internetu i social mediów". I tutaj też jest Żyd pogrzebany: Nieskrępowana swoboda wypowiedzi i obcość wszelkich restrykcyjnych regulaminów wydały się mi, doxowi (mojemu wieloletniemu współpracownikowi, jeżeli tak można określić kumpla od fejsbukowego shitpostingu i biedablogerki) oraz blisko tysiącowi subskrybentów na tyle atrakcyjne, że pomimo wszelkich wad nie jesteśmy się w stanie oderwać od Minds.
I wcale nie dopuszczamy się przy tym autystycznego kuszenia losu i przekraczania kolejnych granic. Nie taki był cel poszukiwania alternatywy i przenosin. Odejście lub też po prostu powolny długofalowy proces migracyjny miał pokazać środkowy palec zuchwałemu Zuckerbergowi mówiącemu ludziom na każdym kroku jak ci powinni żyć, co oglądać, czytać i myśleć. Nie ma w tych słowach ani trochę przesady i foliarstwa: Nie dalej jak dwa-trzy miesiące temu Facebook dopuszczał się ingerowania w prywatne konwersacje użytkowników Messengera, traktując trzydniowym banem wszystkich tych, którzy wysłali sobie niepoprawny mem lub link. I nie chodzi wcale o content z pornografią dziecięcą ani treści terrorystyczne. I śmieszno, i straszno.
O Steemicie dowiedziałem się z marszu. Prawdopodobnie któryś z czytelników Zbyt Poinformowanych podał doń link, a ja potem zasięgnąłem języka by dowiedzieć się więcej. Było tak jak w przypadku Minds: Wizja czekania blisko tygodnia na przyklepanie konta i procesu rejestracyjnego, podanie numeru telefonu jak i również niewielka polska społeczność także doprowadziły do machnięcia ręką i przysłowiowego "meh". Także i w tym przypadku do działania skłoniło mnie Ministerstwo Prawdy i pewien szanowany w mych oczach bard z Kielc. Dodatkowym zastrzykiem motywacji (co tu dużo ukrywać) okazała się również kasa i ta słynna steem kryptowaluta. O ile Minds także teoretycznie kusi monetyzacją, tak póki co nie jest ona dostępna dla nadwiślańskiego Trzeciego Świata. Stan ten ma ulec zmianie dopiero w marcu, wówczas także transformację przejdzie image serwisu i niewykluczone, że pojawi się polska wersja, która według znanych mi informacji gotowa już jest w 30%.
Wracając do Steemita, pierwsze wrażenie po uzyskaniu dostępu do konta także nie działało na jego korzyść. Z racji tego, że jestem człowiekiem mało inteligentnym i boli mnie głowa od instrukcji i poradników, przez blisko pół godziny głowiłem się nad tym jak dodać zdjęcie profilowe. Kiedy już przezwyciężyłem te straszliwe niedogodności, napisałem pierwszy post. I teraz kończę właśnie drugi. I wierzcie mi albo nie, już teraz mam ochotę na kolejne.
Minds i Steemit mogą, a nawet powinny funkcjonować obok siebie. Obydwa mają swoje ciemniejsze strony i jeszcze przez długi czas nie wydadzą się atrakcyjne dla większości internautów. Lecz jeżeli spojrzeć na to perspektywicznie, opłaci się ściąganie tutaj ludzi. Nie tylko nam, biedablogerom chcącym sobie dorobić lub chcących użyć kipiącego myślozbrodnią terminu. Minds generalnie świetnie spisuje się jako typowy social media i może stanowić alternatywę dla fejsa. Steemit zaś jest już czymś więcej, jak głupio i onanizatorsko by to nie zabrzmiało - jest nieco bardziej elitarny, a jego specyfika pozwoli mu przejąć rolę portalu blogerskiego. Człowiek wejdzie tutaj w poszukiwaniu czegoś więcej niż niecenzuralnych obrazków opatrzonych krótkim podpisem.
[dwk]
tylko tutaj znajdziesz teorie spiskowe tak tajne, że postujący muszą uciekać na blockchain
Steemit faktycznie jest niewygodne, lepiej pisać posty przez busy.org. A jak już będziecie mieli armię silnych followersów, to dodając posta przez busy.org i tagując go #busy możecie liczyć na całkiem dobry upvote od bota.
Czy przebiliście już wyniki finansowe z facebooka?
Jeszcze nie, bo oficer prowadzący czego by o nim nie mówić zawsze sypnął paroma szeklami.
Za bezkompromisowosc i dobre pióro - follow :)