Fanatycy i Janusze polskiego sportu...
W poprzednim tekście starałem się odpowiedzieć na pytanie: Czy w Polsce można być sezonowcem? Dzisiejszy wpis będzie nawiązaniem do ostatnich przemyśleń. Postaram się ukazać swoje doświadczenia i obserwacje kibiców w Polsce. Głównie koszykówki, ale odnosi się to raczej do wszystkich dyscyplin.
W zasadzie można byłoby wyróżnić nawet poszczególne typy ludzi, którzy starają się "oglądać" sport.
Pierwszym i chyba najbardziej oczywistym typem są fanatycy, powszechnie nazywani pseudokibicami. Tutaj jednak chciałbym to lekko sprostować, bo jednak różne dyscypliny pokazują różne oblicza.
Byłem ostatnio na meczu pomiędzy Anwilem Włocławek a Stelmetem Zieloną Górą. W koszykówce - jak w każdym innym sporcie (może oprócz szachów czy snookera) fanatycy występują. Tutaj jednak chciałbym porównać ich z kibicami piłki nożnej. Uważam, że piłka nożna pod tym względem jest najostrzejsza. Non stop niszczone są stadiony, rzucane race, pseudokibice handlują narkotykami, bronią - generalnie zamieszani są w sprawy mafijne.
W koszykówce - czego doświadczyłem - akty wandalizmu nie są jakoś bardzo powszechne. Śmiem twierdzić, że raczej niezauważalne nawet. Podam to na przykładzie, do którego w całości odsyłam na moje drugie konto - @dsport - gdzie omawiam bardziej szczegółowo kulisy tego meczu.
Na owym meczu oczywiście byli i fanatycy. Skrajny sektor trybun od lat przeznaczony jest dla robiących hałas mężczyzn. I co w tym wszystkim ich wyróżnia? Że w przeciwieństwie do kibiców piłki nożnej, potrafią oni naprawdę dopingować, a nie wyzywać. Zawsze w takiej grupie jest jeden lider, czyli osoba z megafonem, która zaczyna przyśpiewki. Z jego ust i generalnie z tego sektora nie padło ani razu hasło typu: "SĘ DZIA CH*J" albo "PA JA CE... PA JA CE...". Takie wyzywanie raczej było w moim sektorze, tym mniej "zagorzałym". Uważam, że w tym miejscu należy im się szacunek, bo swoimi przyśpiewkami nie byli agresywni, nie wyzywali drużyny przeciwnej czy sędziów. Po prostu dopingowali jak najmocniej swoją drużynę.
W piłce nożnej na tzw. żylecie można usłyszeć często bez powodu, tak potocznie mówiąc ich językiem: "z dupy", ambitne hasła typu: "Zawsze i wszędzie, policja je**na będzie... Zawsze i wszędzie, policja je**na będzie". Pomijam fakt tych słów, ale jaki jest sens śpiewania czegoś takiego na meczu? Ci ludzie uważają się za kibiców czy za je**ków policji? Pozostawię to bez komentarza.
Kolejnym typem, który chciałbym wyróżnić jest taki typowy Janusz koszykówki albo generalnie sportu. Wiecie chyba o kim mniej więcej mowa.
Typowy amator sportu, który kiedyś grał, nawet z dużymi sukcesami na arenie szkolnej albo orlikowej, znający wszystkie przepisy lepiej niż wszyscy sędziowie na boisku łącznie. Tutaj musimy się na chwilę zatrzymać i też poniekąd rozróżnić.
Są Janusze, którzy właśnie potrafią na wszystko krzyczeć typu ostatnio: PA JA CE... PA JA CE... albo po piłkarsku - SĘ DZIA CH*J... SĘ DZIA CH*J - chociaż nigdy w życiu nawet nie byli blisko książki z przepisami - chyba, że kucharskimi.
Drugi z Januszy to taki cichy facet, który:
- Ani nie krzyczy, ani nie klaszcze.
- Jak wszyscy wstają, to on nie musi, bo po co się przemęczać. Wystarczy, że musiał pokonać z wielkiego parkingu 100 metrów do hali.
- W najważniejszym momencie spotkania idzie do ubikacji, bo nie ma kolejek.
- Wychodzi z meczu wcześniej, żeby zdążyć wyjechać z parkingu przed korkami. Jak drużyna wygrywa, to tłumaczy się, że już wygrana, to nie opłaca się czekać tych 30 sekund, bo i tak już nic się nie stanie... Jak przegrywają, to z wielkimi pretensjami wychodzi, że on to by lepiej zagrał i nie opłaca się siedzieć, jak tak grają.
- Nie kupuje picia i jedzenia w trakcie meczu, bo szkoda pieniędzy i zdzierstwo. Co prawda zdzierstwo faktycznie jest, ale lepiej, żeby dzieci były głodne niż zapłacić 5 zł za hot doga, jak na Orlenie są po 4,49.
- Nie da dziecku zrobić sobie zdjęcia z ulubionym idolem albo wziąć autografu, bo przecież lepiej być 20 min wcześniej w domu. Kit z tym, że 20 min stałoby się w korku, a po spotkaniu ze sportowcem już takich korków nie ma. Najlepiej w sumie wyjść pod koniec meczu i w ogóle korków uniknąć.
To tak mniej więcej w skrócie zachowanie, które udało mi się zaobserwować. Można podsyłać swoje przemyślenia. :D
Następnym typem, który już poniekąd wywołałem są tacy pseudokibice, ale bardziej w znaczeniu udawanego kibicowania.
Jak drużynie idzie, to klaszczą, żeby dosłownie usłyszała ich cała hala albo stadion...
Jak przegrywają, to szybko zwinąć się do domu, bo korki i całą drogę narzekać: Jak oni słabo zagrali. Przecież to 4 trójki pod rząd zepsuł. Po co w ogóle go trener wystawiał?
Generalnie tutaj nie zawsze występują tacy ludzie, którzy krytykują, ale na ostatnim meczu zauważyłem naprawdę sporo osób, które jeszcze przed końcowym gwizdkiem zaczęły wychodzić, bo drużyna przegrywa i już nie ma szans. Uważam to za brak szacunku do tych sportowców, którzy poświęcają się przez cały mecz, żeby taka osoba mogła obejrzeć coś ciekawszego niż telewizję na kanapie. Niestety, ale takie zachowanie było również widać w tym niby "fanatyckim" sektorze, który walił w bębny, klaskał i krzyczał przez cały mecz... Ale jak już przegrywają, to lepiej szybko zmyć się do domu, bo strata czasu, wstyd, a oni znowu przegrali. Jak wygrywają, to nasi, jak przegrywają to oni. O dziwo, takie zachowania można zaobserwować wszędzie, nawet na meczach NBA. Chociaż czemu tak naprawdę się tu dziwić? Dzisiejszy sport napędzany jest przez ludzi żądnych wrażeń, a nie prawdziwych kibiców.
Niestety, sport staje się coraz bardziej masowy i komercyjny. Sporty zespołowe są oglądane często przez rodziny z dziećmi, a idea tego wszystkiego znana jest tak naprawdę tylko nielicznym. Niekiedy na takich imprezach pojawią się politycy i celebryci, którzy swoją osobą starają się pokazać. Osobiście nie lubię takiego czegoś. Ostatnio najbardziej rzucają mi się w oczy chyba ci, którzy w pierwszych rzędach oglądają KSW, wrzucając co 30 fotkę na wszystkie portale społecznościowe (dobrze, że jeszcze nie na Steemit).
To jednak oni napędzają całą tę machinę do zarabiania pieniędzy. Mówi się powszechnie, że sport to zdrowie... Ja zawsze wtedy dodaję: ale nie zawodowy. Zawodowy sport ma mało wspólnego z zabawą i rekreacją, a staje się maszynką do robienia pieniędzy od szczeblu sprzątacza na stadionie, który dzięki temu ma pracę, przez piłkarza zarabiającego setki milionów, aż do dyrektorów i właścicieli czerpiących grube miliardy ze swoich udziałów. I gdzieś w tym gąszczu znajduje się szary, przeciętny człowiek, który przyszedł obejrzeć prawdziwe widowisko.
Moje drugie konto, na którym piszę wyłącznie o sporcie - @dsport.
Rzeczywiście tak jest prawdopodobnie w całym Kraju, napisałeś tak jakbyś był na meczu "mojej" drużyny.