You are viewing a single comment's thread from:

RE: Własność intelektualna - czy jest uzasadniona i ma sens?

in #polish7 years ago

Nie to nie jest kradzież. Jak nie ma własności, to nie ma i kradzieży, a własność dotyczy tylko dóbr rzadkich a nie informacji. Informacji nie można ukraść, bo po jej skopiowaniu właściciel nadal ją posiada. Można ukraść materiał na którym jest wydrukowane zdjęcie, zapisana książka, ale nie jej treść. Podszywanie się pod autora to oszustwo takie same jak okłamywanie przyjaciela albo zdrada partnera, i może się ono spotkać z ostracyzmem społecznym, ale nie powinno figurować w kodeksie karnym. Odróżniajmy proszę prawo od moralności.

Sort:  

Jest to kradzież jeśli twórca nie zamierza udostępniać tej informacji komukolwiek za darmo. Twórcy zazwyczaj nie tworzą bez chęci zysku. Takie kopiowanie to jest kradzież potencjalnego zysku ze sprzedaży danej informacji. Potencjalnego, bo nie każda osoba, która skorzystała z darmowej opcji zdecydowałaby się na zakup.

"Takie kopiowanie to jest kradzież potencjalnego zysku ze sprzedaży danej informacji."
Nie można ukraść czegoś, co nie istnieje. Ja rozumiem, że na chłopski rozum to Ci może działa, ale to, co napisałeś, to jest bardziej jakaś mistyka albo poezja, a nie argumentacja ekonomiczno-prawno-etyczna. My rozmawiamy o bytach realnie istniejących.

Nie zmienia to jednak faktu, że twórca zarobi mniej na konkretnym dziele oczywiście krótkofalowo, bo w dłuższym okresie czasu takie kopiowanie może przynieść zyski. Pytanie tylko, czy twórca przetrwa te chude lata?

Jeśli twórca nie zamierza udostępnić nikomu informacji za darmo, to niech trzyma swoje dzieło w sejfie, albo je sprzeda wydawnictwu za odpowiednią kwotę. Włamanie do takiego sejfu będzie kradzieżą. "Potencjalnego zysku"- proszę mnie nie rozśmieszać. Czy jak otwieram sklep naprzeciwko innego sklepu to jestem złodziejem, bo odbieram tamtemu sprzedawcy potencjalny zysk ze sprzedaży artykułów, które klienci zdecydowali się zakupić u mnie zamiast u niego? Czy jak otworzę na tej samej ulicy kino, to odbieram zysk sklepom bo może część moich klientów zdecydowałaby się na zakupy gdyby nie weszli do mnie na seans?

Załóżmy dodatkowo, że jest to sklep z gazetami, a ty nie uznajesz praw autorskich, więc wchodzisz do sklepu konkurenta i przepisujesz gazety, które on ma na sprzedaż. Ciekawe jak długo by Cię tolerował? Zapewne ograniczyłby Tobie do nich dostęp, czyli zastosowałby coś na miarę takiego sejfu, ale to generuje koszty, dlatego ktoś wpadł na pomysł praw autorskich, które miały być takim sejfem. Z resztą nadal się stosuje tego typu zabezpieczenia np. w programach komputerowych. Więc mam pytanie, czy gdyby nie było praw autorskich to za złamanie tych zabezpieczeń groziłyby jakieś kary? A jeśli nie, to jaki sens miałaby produkcja programów w celach zarobkowych? Bo jedyne co przychodzi mi na myśl to kosztowna dla klienta praca na zlecenie, albo zarabianie z reklam.

To co opisałeś to przykład działania prawa własności, z którym prawo autorskie nie ma nic wspólnego. Właściciel każdego sklepu ma prawo mnie wyprosić z dowolnego powodu, bo jest właścicielem tego miejsca. W większości sklepów i tak jest ochroniarz, który wyprasza klientów łamiących regulamin tych miejsc, więc nie ma tu żadnego dodatkowego kosztu. A jaki sens miałaby produkcja programów gdyby nie było bzdurnych praw autorskich? No nie wiem, może taki jak w przypadku Wiedźmina 3 który nie ma żadnych zabezpieczeń? Po prostu jego twórcy są na tyle inteligentni żeby wiedzieć, że piractwo nie wpływa ujemnie na zysk twórców, tylko go potęguje. Ja sama piraciłam przez całe życie gry, ale tylko z tego powodu ich twórcy finalnie zarobili na mnie, w przeciwnym razie byłabym wyłączona z grona ich odbiorców. Teraz często kupuje gry (o których wiem że są dobre tylko dzięki piractwu) w prezencie swojej rodzinie- bo przecież wstyd dać komuś kopię zamiast oryginalnego pudełka.

Ale w tym wypadku wyprosiłby Cię konkretnie przez to że kopiujesz jego gazety, czyli z jakiegoś powodu nie jest to czyn, który podoba się społeczeństwu. Czyż nie dlatego powstały te prawa autorskie?
Natomiast z drugiej strony barykady mamy EA i Ubisoft, którzy ładują tony zabezpieczeń i też świetnie zarabiają, więc skoro tak robią to znaczy, że myślą, iż to pomaga zwiększyć im przypływy w przeciwieństwie do braku zabezpieczeń.
Co do kupna gier jako prezent to kupiłabyś inne gry, które nabyłaś wcześniej, być może nawet tego samego producenta. Myślę, że ten argument nie miałby takiej siły, gdyby wypuszczali dema.

Ale to że komuś się nie podoba kopiowanie gazet, to nie znaczy że kopiowanie ma być przedmiotem prawa. Jeszcze raz, odróżnijmy prawo od moralności. Społeczeństwu nie podobają się też na przykład zdrady w związkach, i słusznie, ale nikt nie powinien trafiać za zdrady do więzień, ani płacić za to grzywny. Wystarczającym zabezpieczeniem przed kopiowaniem gazet jest dla właściciela sklepu prawo własności do sklepu. Prawo własności nie wynika z prywatnej moralności ani z czyichkolwiek upodobań, tylko z obiektywnej rzadkości dóbr. Prawa "własności" intelektualnej wynikają tylko z subiektywnych upodobań, ale nie mogą być wprowadzone w życie bez pogwałcenia prawdziwego prawa do używania swojej własności w wybrany sposób. Czym jest moje prawo własności do kartki, jeżeli nie mogę na nią przepisać wybranego artykułu z gazety, którą kupiłam? Niczym, i dlatego "prawo własności intelektualnej" nie może istnieć, jest wbrew prawdziwemu prawu własności. EA czy Ubisoft tylko zmniejszają sobie wpływy poprzez zabezpieczenia, ponieważ jedynym efektem zabezpieczeń jest utrudnienie życia tym co zakupili od producenta grę, na przykład muszą miec stały dostęp do internetu albo nie mogą instalować na dwóch komputerach. Piraci nie mają takich problemów, i dlatego bardziej się opłaca spiracić grę niż ją kupić u głupiego producenta. Nie ma takich zabezpieczeń których nie udałoby się zniszczyć. Gdyby nie piractwo, to nie kupiłabym w życiu żadnej gry, to jest chyba oczywiste? W ogóle nie byłabym graczem, bo przez całą wczesną młodość, kiedy miałam czas na gry, nie było mnie na nie stać. W ogóle całe mnóstwo ludzi nie byłoby w takim wypadku graczami, a gry byłyby bardzo niszową rozrywką, producentów byłoby mniej, a ich wpływy znacznie mniejsze. Tylko piractwu producenci zawdzięczają tak szerokie grono odbiorców. Może producenci tacy jak Ubisoft myślą, że to dzięki zabezpieczeniom osiągają wysokie wpływy, ale przykład Wiedźmina dobitnie wykazał, że się mylą, skoro Wiedźmin bez owych zabezpieczeń osiągnął takie same wpływy jak oni, czy może nawet wyższe.

A czy przypadkiem prawo nie powinno poniekąd wynikać z etyki i moralności?
Za zdradę współmałżonek może wnieść pozew o rozwód i obciążyć go kosztami, co nie jest przypadkiem karą?
W tych dużych firmach nie pracują głupi ludzie. Oni wszystko muszą mieć dobrze wyliczone. Na pewno mają wgląd do zysków cd projektu oraz do statystyk pobrań wersji pirackich i sobie przekalkulowali, że te zabezpieczenia mimo wszystko przynoszą większe dochody. Oczywiście cały model biznesowy (mikropłatności, dlc, skrzynki, stały dostęp do internetu, ograniczenie do jednego kompa przez co nie można gry odsprzedać) generuje takie zyski.

Prawo wynika z części etyki i moralności- tej która reguluje stosunki zewnętrzne, do innych osób i przedmiotów w fizycznym świecie, stąd właśnie prawo własności (ale nie intelektualnej). Nie cała etyka może być podstawą prawa. Mówisz o współmałżonkach, a małżeństwo jest rodzajem umowy z której wynikają konsekwencje dla własności, i dlatego złamanie umowy może być ukarane, bo jest niejawną kradzieżą. Ale etyka zakazuje zdradzania też w innych wypadkach, takich które nie są przedmiotem prawa (na przykład niemoralne jest zdradzanie narzeczonego.) Niemoralne są też kłamstwa, które nie przynoszą straty materialnej, a jednak nie każemy za każde kłamstwo. W CDProject też nie pracują głupi ludzie, i jakoś im tak wyszło, że bez zabezpieczeń niczego nie stracą, więc najwyraźniej jednak te zabezpieczenia nie generują zysku. A to że ktoś pracuje w dużej firmie to nie znaczy że nie może popełniać błędów. Wiele dużych firm upada z powodu takich błędów.