Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 13: Wyjście Smoka. Część 2.

in #polish7 years ago

Wjeżdżamy na podziemny parking hotelu Dusit Thani na wiecznie zakorkowanym skrzyżowaniu Thanon Silom i Thanon Rama IV. Nasza ambasada jak co roku zorganizowała Wigilię dla Polonii żyjącej w Krainie Uśmiechu. To bardzo miły gest, na który Ministerstwo Spraw Zagranicznych z pewnością nie może sobie pozwolić w wielu krajach. Znikoma liczba Polaków mieszkających na stałe w Tajlandii sprzyja jednak podobnym imprezom. Za wstęp oczywiście obowiązuje opłata, ale biorąc pod uwagę luksusową oprawę gwarantowaną przez hotel, olbrzymią liczbę potraw, tak polskich, jak i tajskich, oraz alkohol, jestem przekonany, że polski rząd sporo dokłada do całej imprezy.

Link do poprzedniego wpisu: Tajski epizod z dreszczykiem. Rozdział 13: Wyjście Smoka. Część 1.

Rejestrujemy się przed wejściem do jednej z hotelowych restauracji i wchodzimy na wystrojoną świątecznie salę. Piam jak zwykle spędziła dwie godziny przed lustrem, przez co jesteśmy trochę spóźnieni. Na sali znajduje się około 150 osób krążących między stołami suto zastawionymi jedzeniem. Oficjalnie wszyscy przyszli tutaj, by choć przez chwilę poczuć magiczną atmosferę świąt, nawet 10 000 kilometrów od domu. Nieoficjalnie cała impreza służy poznaniu ludzi pracujących w ambasadzie lub zacieśnieniu kontaktów z nimi, wzajemnemu poznaniu się Polaków robiących różne mniej lub bardziej legalne interesy w Tajlandii i lansowaniu siebie i swoich tajskich lasek.
9580811408_6e9e50e703_b.jpg

Punktem kulminacyjnym programu jest oczywiście św. Mikołaj rozdający dzieciom drobne upominki. Apple znów dała mi do wiwatu w nocy, rzek mo nie mogąc spać w związku z czekającą ją pierwszą w życiu wizytą u św. Mikołaja. Gdy przyszło co do czego, narobiła jednak krzyku, rozpłakała się, a prezent w jej imieniu musiała odebrać Piam. Biedne dziecko nigdy nie widziało grubego, czerwonego faceta z długą, białą brodą. Uspokaja się dopiero po otrzymaniu wielkiego, białego, pluszowego misiaka, którego ledwo ma siłę zatargać do samochodu.

Sielankowy, rodzinny wieczór kończymy, kładąc Apple do łóżka o ludzkiej porze, włączając film zgarnięty z wypożyczalni po drodze i zasiadając przed telewizorem z paczką czipsów o smaku ostrej chili. Piam wtula się we mnie niczym mała dziewczynka, jednocześnie dotykając mnie ręką tak, że trudno mi się skoncentrować na ekranie. Jednak za każdym razem, gdy próbuję się ruszyć, patrzy na mnie tym swoim kuszącym spojrzeniem i mówi: — Ciii... po filmie...

Krótko przed północą, na chwilę przed końcem filmu, z błogiego relaksu wyrywa mnie dźwięk esemesa w mojej komórce. Piam zrywa się jak oparzona i chciwie łapie za telefon. Jej twarz w ciągu kilku sekund zdradza wszystkie możliwe negatywne emocje od szoku przez przerażenie po wściekłość.

— Co to kurwa jest?!? — wrzeszczy, rzucając we mnie telefonem.
— Jezu, uspokój się! — odkrzykuję, łapiąc telefon.
— Masz kochankę?!?
— Nie mam — odpowiadam, spokojnie podnosząc telefon, na którym
widnieje krótka wiadomość „Tęsknię za tobą...” z nieznanego numeru.
— Kłamiesz! Kto to jest?!?
— Nie mam pojęcia! Pewnie pomyłka — odpowiadam, zastanawiając się w myślach, kto to może być.
— Kłamiesz! Nienawidzę cię!

Piam zrywa się z kanapy, biegnie do pokoju Apple i trzaska drzwiami. Apple zaczyna płakać, a ja potrzebuję powietrza. Siadam w ulicznej knajpie, zamawiam zimną singhę z lodem i wpatruję się w ekran telefonu. Nadawczyni to barmanka z Ao Nang w Krabi, której numer już zdążyłem skasować, a imię zapomnieć. Nie odpisuję, licząc, że więcej do mnie nie napisze.

W domu czeka mnie kilka cichych dni przerywanych wrzaskami Apple, która nadal nie lubi wstawać o 6.30 po baraszkowaniu do drugiej nad ranem, i kłótniami z Piam o moją esemesową kochankę. Trzymam się cały czas jednej wersji wydarzeń. Z braku możliwości udowodnienia mi winy w końcu wszystko znów wraca do normy.

**
Wypowiedzenia w zasadzie nie musiałem składać. Brak jakiejkolwiek komunikacji oznacza mniej więcej tyle, że powinienem dalej robić swoje, a kontrakt na kolejny rok podpiszemy przy okazji. Ja jednak pracy kontynuować nie zamierzałem, więc o podpisywaniu kontraktu też nie mogło być mowy. O pracy nad rozwojem własnej agencji podróży w połączeniu z posadą nauczyciela w college’u mogłem zapomnieć. W styczniu miałem jechać na trzy tygodnie do Birmy. Moim zadaniem było objechać trasę, którą następnie będę wiózł klientów jako polskojęzyczny przewodnik, a przy okazji zobaczyć kilka innych miejsc na przyszłość. Nazwaliśmy to „inspekcją”, co w przyszłości miało usprawiedliwiać potrzebami biznesowymi nasze każde podróżnicze widzimisię.

Z Piotrem byłem umówiony w Rangunie, dokąd miał przylecieć z klientami prosto z Wietnamu, gdzie zaczynała się nasza pierwsza komercyjna podróż. Razem mieliśmy obwieźć klientów po Birmie, Tajlandii i Kambodży. Następnie Piotr przez Wietnam wracał z klientami do Polski, a ja grzałem na Phuket, żeby zająć się kolejną grupą, którą podesłał nam znajomy Polak rezydujący w Indonezji. Do Bangkoku miałem wrócić na początku marca, a więc w połowie pierwszego semestru. Tak, kontynuacja pracy w college’u nie była możliwa. Chciałem jednak zachować się fair wobec moich szefów. Mimo braku takiej konieczności, poinformowałem władze college’u, że nie zamierzam przedłużać kontraktu.

**
— Marku, chcieliśmy ci podziękować za cały rok intensywnej pracy na rzecz naszego college’u — mówi Puwaret, wznosząc toast wodą mineralną w trakcie pożegnalnego lunchu w hotelu Dusit Princess Srinakarin znajdującym się naprzeciwko szkoły.
— Cała przyjemność po mojej stronie. Przykro mi, że odchodzę z tak wspaniałego miejsca, jakim jest Dusit Thani College, ale, jak wiesz, zaczynam własny biznes.
— Rozumiem i szanuję twoje starania o niezależność. Niemniej jednak mam prośbę.
— Słucham.
— Mamy problem ze znalezieniem twojego następcy. Czy mógłbyś zostać jeszcze dwa tygodnie — na czas, gdy uda nam się cię zastąpić?
— Przykro mi Puwaret, ale jutro wylatuję do Birmy.
— Nie możesz przełożyć wylotu?
— Mam zobowiązania wobec mojego partnera i naszych klientów. Poza tym kupiłem już bilety.
— Rozumiem. W takim razie życzę powodzenia...
— Dziękuję.

Dalsza rozmowa nie klei się. Odmawiając przełożonemu, który do tego jest
starszy wiekiem, popełniłem straszliwe faux pas — tego nie robi się w Tajlandii. Na szczęście nic a nic mnie to nie obchodzi. Reszta ostatniego dnia w pracy zlatuje mi szybko i bezboleśnie. Sprzątam biurko, kasuję osobiste dane z komputera, oddaję książki i materiały do nauki, podpisuję zgodę na to, by Guy odebrał dla mnie premię w wysokości dwóch miesięcznych wynagrodzeń, i bez zbędnych łez opuszczam budynek college’u. Znów jestem wolnym człowiekiem. Żadnych systematycznych pobudek, żadnego logowania się do systemu pracowniczego. Tylko ja, moja własna firma i moje niczym nieskrępowane podróże. Czy życie nie jest piękne?

Ciąg Dalszy Nastąpi...

Sort:  

Świetnie to wygląda! I jaka pomysłowość :) Będę śledził! :) I oczywiście upvote dla Ciebie! :)

People who liked this post also liked:

One night Stay by @welcometonepal

[ShoutOutSaturdays] : Can I get a Witness? by @calumam

We are Discover Steem, if you like our recommendations consider giving us an upvote. :) If you don't wish to receive recommendations under your posts, reply with STOP.