Historie XYZ
Gdy miałem 16-17 lat nadszedł w końcu czas by opanować sztukę prowadzenia auta. Nigdy wcześniej nie miałem styczności z kierowaniem, więc wszystko na początku było dla mnie totalą czarną magią. Kolega X, który jako pierwszy z naszej paczki miał prawo jazdy i samochód pożyczony od swojego ojca postanowił nauczyć mnie jeździć. Pokazał mi o co chodzi ze sprzęgłem, gdzie znaleźć jaki bieg, jak manipulować gazem. Jako, że to był mój pierwszy raz, serce biło mi znacznie szybciej - w końcu mogę jakimś cudem rozbić mu auto!
Wybraliśmy boczną drogę z dala od cywilizacji, wyłożoną betonowymi płytami. Pierwsze podejście- sprzęgło za szybko puszczone, silnik zaduszony - fail. Kilka kolejnych podejść i znajomy X zaczął śmiać się ze mnie, że jestem jedyna osobą na świecie, która jest w stanie zadusić deasla. Punkt dla mnie ;)
Gdy udało mi się wreszcie ogarnąć mechanikę ruszania i zmieniania biegów, nadszedł czas na jazdę w linii prostej, tak , by nie zahaczyć jakimś cudem o pobocze. Abstrakcją było dla mnie, że siedząc za kierownicą powinienem być "ustawiony" bardziej po lewej stronie, a nie po środku pasa, po którym jechaliśmy. Tu kolejne śmiechy kolegi X- "przecież nie siedzisz po środku auta, tylko po lewej jego stronie, wiec mieścisz się w pasie tylko wtedy, gdy widzisz , że jedziesz bardziej po lewej, niż po środku". LEKCJA ZAPAMIĘTANA!
Po xx godzinach praktyk , zrzutkach z kolegami na paliwo, nadszedł czas na "delikatne" szaleństwa za kierownicą. Jedyną osobą pełnoletnią był kierowca i właściciel samochodu - corsy z 90' z 4 biegami - stary samochód, ale miał niesamowity moment obrotowy, co dawało nam wielką frajdę z nielegalnej jazdy po leśnych drogach.
Wraz z ww. kolegą X oraz kolegami Y i Z zrobiliśmy rajd w naszych okolicach. Trasa była wyznaczona z nad jeziora do mostu, który oznaczał rozpoczęcie drogi krajowej. Pierwszy prowadził znajomy Y. Wszystko szybko , byle szybciej! Droga twarda, aczkolwiek piaskowa, pora roku - późna jesień, warunki atmosferyczne - delikatny deszczyk, pora dnia- noc.
Wszystko wyszło mu idealnie, dostał pochwałę od właściciela auta i jedynego posiadacza prawa jazdy.
Nadeszła pora na mnie. Długo przeciągane biegi, by uzyskać większą prędkość, ale też bez przesady - w końcu nie jestem jeszcze orłem sokołem! Jeden zakręt, drugi zakręt, potem następny i następny. Aż w końcu prędkość okazała się niedostosowana do panujących warunków, głupi hamulec przed zakrętem, który i tak nie zmniejszył znacznie prędkości , a tylko wprowadził nas w poślizg. Lewo, prawo, hamulec dalej sztywno dociskany do podłogi, do okoła drzewa, strach w oczach, tempo serca przyspieszone poza wszelkie granice. Najprawdopodobniej wszyscy będziemy mocno poturbowani po zetknięciu z takiej grubości drzewem... Koledzy X Y Z znacznie bardziej, bo tylko ja ostatecznie mam pasy... Urwany chwilowo film i nagła cisza...
"Nic ci nie jest...? " "Odezwij się! nic ci nie jest?!" do okoła ciągłe pytania, wszystko nienaturalnie leżące na boku. W głowie szumi, totalna dezorientacja. Po chwili jednak dotarło do mnie, co się stało.
Samochód po kilku poślizgach zatrzymał się na boku auta, tylko dlatego, że podtrzymywała go mała skarpa , która była utworzona po obu stronach drogi, za nią natomiast metr dalej była masa drzew o średnicy 0,5m +. Nikomu na szczęście nic się nie stało, choć z moich ust nie dało się usłyszeć nic innego niż powtarzane jak mantra "kur.a kur.a kur.a"
Po paru papierosach spalonych jeden po drugim postawiliśmy auto na kołach i oszacowaliśmy straty. Kilka porysowań, delikatne wgniecenie na drzwiach i zmiażdżone lusterko boczne. Nic więcej. Cud? Opatrzność? Nie mam zielonego pojęcia, ale za kierownicę auta nie wsiadłem do samego robienia prawa jazdy.
Reasumując, trzeba zawsze mierzyć siły na zamiary, od tragedii tylko krok... Choć z drugiej strony, cieszę się niezmiernie, że coś takiego miało miejsce [ oczywiście jestem bardzo szczęśliwy, że wszyscy wyszli bez najmniejszego potłuczenia]. Nauczyło mnie to używania wyobraźni podczas jazdy samochodem. Staram się przewidywać każdy zły ruch, i to , co może on oznaczać w bliskiej przyszłości. Nauczyło mnie to jeszcze jednego - za kierownicą nie ma popisów, to nigdy nie kończy się dobrze na przestrzeni czasu.