ZPMP#4 Pierwsze koty za płoty

in #polish5 years ago

Minęło już trochę czasu od kiedy dziewczynki dzielnie uczęszczają do przedszkola. No dobra... może nie do końca dzielnie...
Lilka i Łucja dość szybko zaaklimatyzowały się w nowym miejscu. Z tego co pamiętam zajęło to 3(?) dni. Raz jadły, raz nie jadły, chętnie się bawiły i uczestniczyły w zajęciach. Bardzo szybko pierwszy raz zachorowały, a powrót do placówki po chorobie dla Łucji był wyjątkowo ciężki i w sumie do dziś nie jest idealnie.
Łucja jest ze mną bardzo związana i mimo, że na początku wydawało się, że umiemy bez siebie żyć to jednak po powrocie po chorobie i aż do dziś Łucji ciężko jest się ze mną rozstać.
Wciąż stosuję metodę zimnej matki. Żegnam się z dziećmi, wrzucam Łucję na siłę do sali i uciekam ile sił w nogach :D No może nie aż tak, ale nie pozwalam by choć przez chwilę pomyślała, że zabiorę ją ze sobą do domu. Być może brzmi strasznie, ale porównując moją metodę i jej skuteczność z metodami innych rodziców to raczej prowadzę.

Co z tablicą motywacyjną?

Działała BARDZO DOBRZE!
Ta tablica nauczyła moje córki mówić "Dzień dobry", "Do widzenia" i usypiać grzecznie przy bajkach.
Dziewczyny z początku chętnie z niej korzystały i chwaliły się naklejkami, często dyskutowałyśmy o tym czemu w niektórych miejscach naklejek nie ma i jak to naprawić, niestety już im się znudziło...
Niestety bądź stety - bo przecież tablica nauczyła ich bardzo ważnych rzeczy, które do dziś są ich nawykiem, a to, że już jej nie ma... no cóż - nie miał kto naklejek doklejać :)

Młodym rodzicom polecam TABLICE MOTYWACYJNE. Sama czytałam na ich temat i złe opinie, jednak skoro tablicy dziewczyny nie chcą już widzieć a wciąż bez problemu wykonują jej podpunkty to chyba działa :)
55.jpg

Pierwsza wycieczka

To była dla mnie zmora... Niby się cieszyłam, jednak mój stan wyglądał tak jak przed pierwszym dniem w przedszkolu... Ból brzucha, zdenerwowanie i gdybanie. Po czasie mam wrażenie, że nie doceniam tego jak bardzo moje córki są samodzielne i umknęło mi jakoś gdy wyrosły z pieluch... Choć z reguły mam się za matkę bardzo wyluzowaną i dającą dzieciom duże pole do popisu jeżeli mowa o ich samodzielności.
Grupa dziewczyn jechała do gospodarstwa agroturystycznego na Święto pieczonego ziemniaka. Dzieci miały tam same zrobić "wykopki" po czym upiec własnoręcznie wykopane ziemniaczki w ognisku. Same zagrożenia prawda?
Ogień, wycieczka autokarem więc wymiotowanie, gospodarstwo agroturystyczne więc dzieci pogryzione przez zwierzęta... na szczęście wycieczka wyglądała zupełnie inaczej niż moje wyobrażenia o niej :)
Spakowałam dziewczynom ubranka na przebranie i woreczki w razie wymiotowania, woreczki wywaliły i za nic nie pozwoliły bym schowała je znów do kieszonek. To tylko dwadzieścia kilometrów, nie powinny wymiotować, w razie czego poinformowałam Panią, jak sprawa wygląda.
Wycieczka się udała. Tłumaczyłam dziewczynom, że za nic mają nie karmić zwierzątek, jednak jak się okazało Panie im pozwoliły i dzieci z tego korzystały. Wiem, że Łucja nie karmiła zwierząt, ale nie wiem czy wynikało to z tego, że nie pozwalałam, czy z tego, że w nowym otoczeniu była niepewna.
Panie były zachwycone odwagą Lilki, ja nie do końca... jednak policzyłam jej paluszki po powrocie do domu i ich liczba się zgadza - ufff!
Nauczycielki w ogóle były zachwycone zachowaniem grupy i stwierdziły, że nasze dzieci wyjątkowo nadają się na wycieczki, ponieważ słuchają się i nie stwarzają problemów. Czeka mnie więc więcej stresów.
Warto wspomnieć, że w naszej grupie jest jedynie 14 dzieci, a aż 3 nauczycielki. A wycieczki z reguły organizowane są ze starszymi przedszkolakami i ich nauczycielami, co w mojej ocenie sprawia, że nasze maluchy chcą im dorównać w byciu grzecznym. Chyba tak jest, bo Łucja mówi, że mimo iż jest Żyrafką, to tak na prawdę świetnie dogaduje się z Biedronkami, a Biedronki to już całkiem ułożone starszaki :)
44.jpg

Pierwsze spotkanie integracyjne

Nie było to pierwsze spotkanie integracyjne grupy, pierwsze odbyło się w wakacje jednak nas na nim nie było, bo za diabły nie mogłam zlokalizować informacji o nim, a gdy zadzwoniłam do sekretariatu po prostu mi o nim nie powiedziano. To, że nie było nas na tym pierwszym spotkaniu stało się swoją drogą źródłem tego, że jedna z nauczycielek naszych dziewczyn - a konkretnie dyrektorka niezbyt przychylnym okiem na mnie spoglądała, a nawet dała mi do zrozumienia, że to, że olałam temat jest powodem tego, że moje dziewczyny przez te pierwsze trzy dni płakały.
Nie sądzę by godzinne spotkanie cokolwiek zmieniło, a potwierdza to chociażby to, że dzieci, które na spotkaniu były i tak we wrześniu wyły ;)
Ja tematu nie olałam, ale przecież dyrektorka słysząc o tym, że w sekretariacie mi o tym nie powiedziano musiała się jakoś odgryźć...
W każdym razie nasze pierwsze spotkanie integracyjne przebiegło super.
Wtorek, godzina 15 rodzice wszystkich dzieci mieli zjawić wraz z paputkami, ziemniakami i innymi produktami przed salą.
Przybyłam kilka minut przed 15 natomiast jedna z nauczycielek - dyrektorka - jest już chyba do mnie uprzedzona, bo bardzo popędzała mnie w zakładaniu paputków, bo inni rodzice już są. Byłam przed 15... nie moja wina, że tamci przyszli wcześniej... Ach, będzie się za nami ciągnęło to moje wypomnienie niepoinformowania mnie o wakacyjnym spotkaniu :D
Wchodzę do sali, oddaje ziemniaczki, podbiegają moje dziewczyny, witają mnie po czym szybko wracają na dywanik a ja siadam na samym tyle sali przy tycim stoliczku. Oczywiście jestem jedną z niższych osób wśród rodziców naszych Żyrafek więc i widok na moje małe miałam ograniczony. Okazało się nie być to jednak wielkim problemem, bo długo sobie nie posiedzieliśmy.
Przyszedł tata jednego z chłopców i jeszcze chwilkę poczekaliśmy n innego rodzica, jednak nie zjawił się i zaczęliśmy zabawę bez niego.
W trakcie czekania nauczycielka kazała się dzieciom zrelaksować i słuchać ciszy... Mało śmiechem nie wybuchłam, z resztą nie tylko ja. Kto by pomyślał, że moje córki potrafią siedzieć po cichu 15 minut na dywanie?? Inni rodzice też byli zaskoczeni tym, że i ich pociechy potrafią.
Po wsłuchaniu się w ciszę dzieci zostały poproszone o to by ustawić się w kółeczku, a rodzice o to by stanąć przy swoim dziecku. Pojawił się pierwszy problem... mam dwójkę dzieci, a nie wzięłam ich taty, którą wybrać? Lilka problem rozwiązała sama - nie spojrzała nawet na mnie tylko od razu pobiegła do pani Dorotki, która jest uwielbiana przez wszystkie dzieci w grupie. Podeszłam więc do Łucji, Panie puściły muzykę, a my chodziliśmy rytmicznie w kółku wykonując kolejne zadania typu klaskanie, robienie młynka, skakanie, robienie obrotów. Dzieci były przeszczęśliwe! Ja i inni rodzice chyba też.
Później rodzice usiedli na swoich miejscach a dzieci wkładały rączki do tajemniczego pudełko i za pomocą dotyku zgadywały jakie jesienne skarby się tam znajdują. Mistrzem był jeden z chłopców, który dyskretnie podejrzał co jest w pudle i nie chcąc się przyznać mówił "hmmm, to jest okrągłe, pomarańczowe..." "skąd wiesz, że to jest pomarańczowe, poznałeś po dotyku?" wszyscy wybuchliśmy śmiechem, a nasze dzieciaki zaczęły turlać się po dywanie jak szalone.
Były jeszcze inne zabawy i konkurencje. Na przykład wyścigi z ziemniakami na łyżkach, zabawa w wykopki, usypianie grzybków :)
Z usypianiem też było bardzo wesoło. Rodzice i dzieci złapały za brzeg dużej okrągłej płachty, Pani włączyła relaksującą muzykę i wrzuciła nam dwie maskotki grzybków na płachtę. My mieliśmy za zadnie poruszać płachtą delikatnie by grzybki zasnęły. Łucji nie bardzo spodobał się ten pomysł i zaczęła mocno szarpać płachtą, skakać i krzyczeć "trampolina, trampolina!" szybko podłapały to inne dzieci i zrobił się duży hałas. Panie nie dały jednak za wygraną i kazały dzieciom wejść pod płachtę i zrelaksować się pod nią gdy rodzice delikatnie poruszają nią nad dziećmi. Gdy udało się zrelaksować nasze maluchy przyszła zamiana dzieci z rodzicami. Gdy jednak my próbowaliśmy wcisnąć się pod płachtę dzieciaki niemalże płakały ze śmiechy i znów zrobił się hałas i znów dzieci turlały się po dywanie ze śmiechu.
Po zabawie z płachtą dzieci poszły umyć rączki, a po dzieciach poszli rodzice. Gdy wyszłam z krasnoludkowej łazieneczki okazało się, że wszystkie dzieci grzecznie siedzą przy stoliku, na sale wjechały wózki kuchenne z ziemniaczkami i innymi produktami, a Panie rozdały nam fartuszki. Tego nie było w planie!
"Będziecie Państwo współpracować ze sobą i przygotujecie dla Waszych dzieci ziemniaki z twarożkiem".
Wtedy dodało mi się dwa do dwóch i już wiedziałam po co były te produkty. Wszystkie dzieci grzecznie siedziały przy stolikach i z wypiekami na twarzy patrzyły na nas jak krzątamy się między stolikami. Jedni rodzice kroili szczypiorek, inni przygotowywali herbatkę, mi przypadło otwieranie białych serków, śmietan, wyrzucanie śmieci i roznoszenie herbatek a potem ziemniaczków dzieciom.
Z przygotowaniem poczęstunku uwinęliśmy się bardzo szybko i było przy tym dużo śmiechu. Na stoliku stało i masło, a ja głupia palnęłam "dodajemy je do twarożku?", inna mama po kryjomu pod stolikiem dodawała soli do twarożku, bo nie wiedziała, czy to legalne dawać dzieciom sól :D
Gdy rozdawałam dzieciom ziemniaczki Łucja każdemu osobno mówiła "to moja mamusia", z resztą co jakiś czas tego dnia lubiła sobie krzyknąć lub zaśpiewać "to moja mamusia", Lilka też się cieszyła, że jestem, ale nie aż tak jak Łucja.
Rodzice wraz z dziećmi usiedli do tycich stoliczków i wcinali ziemniaczki z twarożkiem lub masłem. Atmosfera była bardzo miła, zabawna i rodzinna. A dzieci rozpromienione.
Na koniec część rodziców zabrała się za sprzątanie, a część za robienie pieczątek z ziemniaków. Pieczątki miały być niespodzianką na następny dzień dla maluchów. Jako, że lubię rękodzieło zabrałam się za pieczątki. Inne mamy robiły trójkąty lub kwadraty... ja ambitnie poszłam w serduszka, kokardki, grzybki i uśmiechy... Jedna z mam powiedziała wtedy "bardzo ładne, ale sory, nie obraź się, ale się nie odbiją" - "co ma być to będzie, i tak dzieciaki nie będą wiedziały, które to moje" :D
11.jpg
Już następnego dnia gdy odbierałam córki i minęłam tę kobitę powiedziałam jej "cześć, koniecznie zajrzyj na ścianę obok drzewka. Bardzo ładnie wyszły nam pieczątki... i sory, nie obraź się, ale moje są najlepsze" po czym obie roześmiałyśmy się.
Myślę, że zarówno z mojej strony jak i strony tamtej mamy, nie było za grosz złośliwości a jedynie mini głupawka i udawana rywalizacja :)
W dniu spotkania integracyjnego dziewczyny nie chciały wyjść z przedszkola. Zostałyśmy nieco dłużej niż inni rodzice, bo wkręciłam się w te pieczątki, a zostało mi do podpisania jeszcze kilka zgód i innych dokumentów. Moje dziewczyny bardzo serdecznie żegnały się z wychodzącymi kolejno dziećmi i ich rodzicami, co chwile podbiegając to do mnie to do nauczycielek i przytulając się do nóg.
Od dnia spotkania integracyjnego Łucja nie robi scen wchodząc do sali.
22.jpg

Pierwsza choroba

Dziewczyny zachorowały już we wrześniu jednak ciągnie się to za nimi do dziś.
We wrześniu skończyło się nawet na antybiotyku i mimo, że lekarz stwierdził, że kaszel po chorobie może utrzymywać się do kilku tygodni to jestem bardzo zaniepokojona.
Lila co prawda nie gorączkuje, ma apetyt i w ogóle nie jest marudna jednak ma bardzo duże ataki duszącego kaszlu i trwa to z różnym natężeniem od początku września.
Dziś po zaprowadzeniu dziewczyn do przedszkola, poszłam do naszej przychodni. Jest to mała, kameralna placówka i mimo, że dotąd rzadko tam bywałyśmy to jesteśmy tam dobrze znane. W rejestracji umówiłam dziewczyny na wizytę po przedszkolu i powiedziałam, że pan doktor powiadomił mnie, że kaszel może trwać długo jednak bardzo niepokoi mnie to jak to wygląda w przypadku Lili. Pani z rejestracji powiedziała, że miała nadzieję, że nie spotkamy się w najbliższym czasie ponieważ są obawy, że Lilka ma astmę wczesnodziecięcą.
Jeszcze nie wiem co to znaczy i chyba sprawdzę to dopiero po wizycie u lekarza. Mam nadzieję, że podejrzenia co do astmy są mylne, jednak dwa miesiące suchego kaszlu, odpornego na wszelkie syropki i inhalacje zabiją we mnie tę nadzieję.



Sort:  

U mnie było podobnie. Syn chętnie chodził do przedszkola i potem zachorował. Tydzień w domu zrobił swoje i też były potem przygody z zostaniem w przedszkolu. Na szczęście trwało to tylko tydzień 😉 Teraz wspominam to już bez emocji, ale wtedy nie było łatwo.

@tipu curate