Diuna - pustynna planeta. Czy warto na nią wracać?
Są książki do których wracamy po latach. Jakie to książki i dlaczego ponownie po nie sięgamy? Powodów jest mnóstwo. Telewizja bombarduje nas powtórkami. Skazani na telewizyjne déjà vu, dlaczego nie mamy sięgnąć ręką na półkę po książkę, która już była. To chyba najprostsza odpowiedź na to pytanie, choć wyjątkowo spłycona. Zapomniana fabuła, ponowna chęć przeżycia przygody z ulubionymi bohaterami, czy odkrywanie czegoś nowego między wersami wydaję się lepszym za.
Dla mnie jednak powroty znaczą coś więcej pod warunkiem, że jest to książka przez duże k. Taką książką na pewno jest „Diuna”. Zastanawiam się czy rekomendowanie jej właściwie ma sens. Wydana ponad pół wieku temu, w Polsce dopiero 1985 roku, na stałe zagościła już w umysłach czytelników science fiction. Choć osobiście nie jestem fanem tego gatunku jest to moja ulubiona pozycja, bez której nie wyobrażam sobie mojej podręcznej biblioteki. Opasłe tomisko, którego tytuł z góry nic nam nie mówi, zaprasza nas na wielogodzinną ucztę. Przenosi nas w inne światy, aczkolwiek dalekie od lemowskiej fantastyki, a raczej zbliżone do tolkienowskiego świata fantasy. Tak jak Tolkien stworzył Śródziemie na potrzeby swojej sagi, tak autor „Diuny” Frank Herbert stworzył fikcyjny świat dla swojego cyklu powieści. Mimo iż świat Herberta w żaden sposób nie może rywalizować z tym wymyślonym przez Tolkiena, niczym nie ustępuje mu pod względem szczegółów. Herbert zatroszczył się o najmniejsze detale, zgrabnie wprowadza nas w nowe odległe czasy ukształtowane po wielkich wojnach ludzi z myślącymi maszynami i robotami, w wyniku których postanowiono zakazać budowy maszyn podobnych do ludzkiego mózgu. Czyżby Herbert już w latach sześćdziesiątych przestrzegał nas przed sztuczną inteligencją? Na próżno szukać w „Diunie” komputerów, mamy za to mentatów - ludzkie komputery, zaś cyborgi zastępują modyfikacje genetyczne posunięte do możliwości wskrzeszania zmarłych. Herbert nie zapomniał o niczym, stworzył świat, którego smaki poznajemy strona po stronie. Co dziwniejsze świat ten nie zdewaluował się od chwili napisania „Diuny” przez autora. Jego fantastyka uniknęła, tak jak w większości dzieł tego gatunku, zestarzenia się. Zgrabne połączenie science fiction z fantasy jakiego tu dokonał pozwala nam cieszyć się gatunkiem jak najbardziej aktualnym. Każde sięgnięcie po tę książkę to na nowo odkrywanie przygody na Arrakis, kosztowanie melanżu – bezosobowego bohatera tej powieści, substancji która jest największym dobrem, a zarazem sprawcą wszystkich nieszczęść, wokół których toczy się cała akcja powieści.
Na Arrakis – Diunie pustynnej planecie, znajdziemy wszystko co w klasycznych powieściach być powinno: walkę dobra ze złem, pozytywnych bohaterów, okrutnych łotrów, odrażających łajdaków, potworne monstra, dobre i złe wiedźmy, wyrachowanych imperatorów, szpiegów, piękne księżniczki i wszystko to podane czytelnikowi na tacy w sposób iście królewski, okraszone arrakańską przyprawą. Chcąc poznać bohaterów tej powieści koniecznie musicie odwiedzić Diunę. „Bóg stworzył Arrakis, aby ćwiczyć wiernych.” Te słowa najlepiej odzwierciedlają warunki z jakimi musieli się zmagać nasi bohaterowie na tej nieprzyjaznej planecie.
Bo planeta jest straszna, ale posiada to co we wszechświecie najcenniejsze czyli melanż substancję umożliwiającą jasnowidztwo niezbędne do uniknięcia niebezpieczeństw w ponadwymiarowych podróżach kosmicznych. Jeżeli ktokolwiek z was odwiedził Saharę może śmiało powiedzieć, że poczuł przedsmak Diuny, poznał jej najłagodniejsze oblicze. Herbert stworzył świat surowy ,wydawałoby się bezbarwny, jednakże piaski planety posiadają tajemnicę, cała ekologia Diuny to nieustanne, skomplikowane procesy, natomiast olbrzymie monstra są nieodłącznym ich fragmentem, a tubylcze ludy zamieszkujące tę nieludzką krainę to światełko w tunelu dla czytelnika i głównego bohatera tej powieści księcia Paula Atrydy zdradzonego i skazanego na łaskę piasków pustyni.
Śledząc losy bohaterów Herberta spotykamy się z problemami jak najbardziej dzisiaj aktualnymi. Problem wody na Arrakis to współczesny, palący problem ogromnej populacji ludności na naszym globie. Ciekawe sposoby pozyskiwania jej z powietrza na arrakańskich pustyniach przedstawił Herbert w swojej powieści. „Oddzielacze wiatru” już próbuje się w etiopskich wioskach, a terraformowanie planety jaką chcieli przeprowadzić rdzenni mieszkańcy Diuny, przypomina nam o pomysłach naszych naukowców o terraformowaniu Marsa.
Zwolenników literatury fantastycznej nie trzeba zapraszać do lektury, raczej tak jak w moim przypadku do ponownej wędrówki po Arrakis, w której dokonamy nowych odkryć. Diuna ma wiele tajemnic, które niejednokrotnie przy pierwszej konfrontacji mijamy pochłonięci lekturą. „Blichtr płynie z miasta, mądrość z pustyni.” Myślę, że przy kolejnej degustacji „Diuny” objawi się ta mądrość.
Zdjęcia pochodzą z:
https://pixabay.com/pl/ksi%C4%85%C5%BCki-czytanie-literatura-%C5%82%C3%B3%C5%BCko-114467/
https://pixabay.com/pl/krajobraz-fantasy-suchej-mars-1481192/
"Nie wolno się bać. Strach zabija duszę. Strach to mała śmierć, a wielkie unicestwienie. Stawię mu czoło. Niechaj przejdzie po mnie i przeze mnie, a kiedy przejdzie, obrócę oko swej jaźni na jego drogę. Którędy przeszedł strach, tam nie ma nic. Jestem tylko ja."
To mój ulubiony fragment z Diuny.
Diuna obfituje w swoiste prawdy życiowe aktualne do dzisiaj. Dla mnie najbardziej sugestywne są rozmowy pióra księżniczki Irulany. "Pochodzimy z Kaledanu – rajskiego świata dla naszych form życia. Na Kaledanie nie było potrzeb tworzenia raju dla ciała ani raju dla umysłu – wystarczyło popatrzeć dokoła na otaczającą nas rzeczywistość. I zapłaciliśmy cenę, jaką ludzie zawsze płacą za osiągnięcie raju w życiu doczesnym – zniewieścieliśmy, utraciliśmy pazur."
W przyszłym roku ma być kolejna daptacja filmowa, w reżyserii Denisa Villeneuve (reżyser Nowego Początku i nowego Blade Runnera). Myślę że jest na co czekać :)