#22| Peru #1 - droga przez kanion i łódka do Iquitos
Kolejny kraj, kolejne przygody. Chociaż w tym wpisie aż tylu ich nie będzie. Za to byliśmy bardzo pozytywnie zaskoczeni Peru.
Z resztą co będę tu streszczał, czytajcie sami 😊
Po przebudzeniu się zaraz za granicą z Ekwadorem okazało się, że spałem niemalże na ziemi i w jednym miejscu prawie przetarł mi się hamak. Musiał się zahaczyć o jakąś gałązke na ziemi czy coś. Składaliśmy się też w lekkim deszczu. Mówi się trudno.
Wróciliśmy na przejście graniczne gdzie była kontrola policji aby łapać pierwszego stopa w Peru.
trochę mi skóra schodzi z czoła 😁
Po 3 godzinach zatrzymywania praktycznie tylko taksówek, które nie chciały zabierać za darmo udało się dogadać z busem agencji podatkowej aby nas zabrali ponad 100km w okolice Piura.
Tutaj na stacji benzynowej odświeżyłem się a Wojtek wziął prysznic. Nie było bieżącej wody, więc to bardziej podmycie się.
Zagadaliśmy też do jednego kierowcy i udało się go namówić aby nas zabrał ok 35km dalej do małej wioski.
Kupiliśmy sobie tutaj trochę owoców i warzyw robiąc przerwę na obiad.
Ruch był bardzo mały, dlatego próbowaliśmy zatrzymywać wszystko co jechało. Dość szybko zatrzymało się auto jadące do Chamaya - całe 303km dalej i z radością wskoczyliśmy do środka. Droga prowadziła przez góry oraz kanion a widoki były po prostu niesamowite. Już myśleliśmy, że nie zaskoczy nas nic w tej części świata, ale jednak.
W pewnym momencie pojawiła się też rzeka i pełno tarasów ryżowych.
to jezioro to zasługa tamy
Ok 35km od celu pojawił się ogromny korek, taki na kilka kilometrów. Jak się okazało zbocze skały się osunęło tarasując drogę. Czekaliśmy prawie godzinę na usunięcie przeszkody a następnie kolejne 1,5h aż ruch w drugą stronę przejedzie, bo akurat ich pas został udrożniony i brakło policji do regulacji ruchu wahadłowego. Dla nas był to skandal, zwłaszcza że już się zrobiła godzina 20 i zapadł zmrok. No ale jedziemy dalej i to się liczy 😊
Kiedy kierowca nas wysadził okazało się, że chce od nas pieniądze i, że w Peru nie ma czegoś takiego jak stop tylko każdy daje kasę.😢 Próbowaliśmy tłumaczyć, że nie jesteśmy stąd i mało tego, nie mamy przy sobie pieniędzy. Jedynie ostatnie 4 sole (1.10$), które mamy na jedzenie. Po 5 minutach rozmowy zabrał te ostatnie pieniądze i mocno niezadowolony odjechał.
Akurat obok stał tir, którego kierowca zrobił sobie krótką przerwę. Zagadaliśmy do niego i zabrał nas 50km dalej do miasta, które na dzisiaj było naszym celem. Po raz kolejny udało się zrealizować założony dystans!
Zatrzymał się on na noc na stacji benzynowej zaraz przed miastem Bagua Grande, gdzie było kilka opuszczonych budynków.
Znaleźliśmy miejsce dla siebie na niedokończonym piętrze jednego z nich. Miejsca na hamaki nie było, więc padło na namioty.
W moim niestety pojawił się problem ze stelażem. Kółko do którego wchodzą pałąki się wyrobiło i nie trzyma stelaża. Przez to nie da się rozłożyć namiotu. Mocno poirytowany złożyłem go do plecaka i na szczęście udało się znaleźć miejsce na hamak. Jeżeli nie uda mi się naprawić stelaża to będę musiał kupić nowy namiot, a tego chciałbym uniknąć. Ciężko tu dostać dobry sprzęt, a jak już to jest kilka razy droższy niż w Europie.
W nocy padało kilka razy i Wojtek obudził się w kałuży (bo spał w namiocie), na szczęście namiot nie przepuścił wody do środka. Oczywiście tropiki mieliśmy rozłożone nauczeni, że w nocy może padać.
Okazało się, że na stacji jest prysznic (z bieżącą wodą), więc tym razem ja skorzystałem z możliwości odświeżenia się i założyłem czyste ciuchy.
Jako, że byliśmy przed miasteczkiem trzeba było przejść ok 5km na drugą jego stronę aby łapać dalej. Po drodze zatrzymaliśmy się na śniadanie w jednej z lokalnych knajp, gdzie dostaliśmy pyszną rybę z ryżem, juką i kawą za 5 soli (niecałe 1.3$).
Pogoda zrobiła się bardzo ciepła więc spacer do przyjemnych nie należał, bo słońce grzało bez litości. Nie było jednak wyboru i na wylot trzeba było dojść.
Akurat za ostatnim progiem zwalniajacym była kontrola policji, więc ustawiliśmy się zaraz za nimi. Po niecałych 15 sekundach zatrzymał się pierwszy pickup prosto do Tarapoto. To się nazywa szczęście. W środku było nam trochę ciasno z plecakami ale przynajmniej dzisiaj dotrzemy do celu.
Widoki po drodze nadal były niesamowite. Może nie aż tak jak poprzedniego dnia, ale warto jechać tą drogą w dzień. Jedyny minus że pilot ma okropny gust muzyczny i ledwo da się słuchać muzyki. No, ale czego się nie robi aby dotrzeć do celu.
Po dojechaniu okazało się, że jednak chcą za przejazd pieniądze. 100 soli od osoby czyli ok 35$ po kursie na ten dzień. Wytłumaczyliśmy nasz sposób podróży oraz to, że nie mamy pieniędzy i nic nie mówili na początku. Po chwili machnął ręką i pojechał dalej. Od teraz będziemy się pytać kierowców od razu, żeby uniknąć takich nieprzyjemnych sytuacji.
Poszliśmy do parku złapać WiFi i skontaktować się z naszym hostem. Miał być w domu o 20 a była 18, ale jego rodzice są i nas przyjmą. Bardzo mili ludzie pokazali nam nasz pokój, łazienkę itd. Okazało się jednak, że nie ma wody i będzie dopiero ok 21. O 22 okazało się, że jednak nie i dopiero będzie jutro. Poszliśmy więc spać bez prysznica (całe szczęście ja brałem go rano).
Rano o 7 obudził nas ojciec z informacją, że jest woda. Ale w tym samym czasie dostaliśmy wiadomość od innego hosta, że nas przyjmie i ma wodę cały czas. Zebraliśmy się więc przed 8 i poszliśmy 5km dalej do Davida. Mieszka trochę na przedmieściach ale za to jest tutaj cisza i spokój a do centrum jest bliżej niż od poprzedniego hosta no i wylotówka jest w odległości ok 2,5 kilometra.
Bierzemy prysznic, robimy pranie i idziemy razem z nim na miasto zmienić dolary i coś zjeść.
Cały obiad w postaci zupy, drugiego dania, kompotu i deseru kosztuje 5 soli, czyli ok 5 zł (1.3$). Najedzeni ruszamy na miasto poszukać dla mnie koszulki a dla Wojtka monopodu do gopro, bo poprzedni się psuje.
Po 2h chodzenia nie znajdujemy żadnych z tych rzeczy z odpowiednimi parametrami (lekka waga, w miarę niska cena). Wracamy do domu i po drodze zaczyna padać deszcz. W ostatniej chwili zdejmujemy suche już pranie i relaksujemy się na hamakach bawiąc się z młodym kotem i psem.
Na kolację ugotowaliśmy sobie podstawowy posiłek podróżnika, czyli makaron z cebulą (w mikrofali, bo nie miał gazu) i poszliśmy spać w salonie na podłodze. W pokoju było zbyt ciepło i śmierdziało kotem, a Wojtek ma uczulenie.
Planowo mamy wstać o 5:30 ale tak mocno pada deszcz że śpimy godzinę dłużej. Ostatecznie z domu wychodzimy o 8 i po godzinie dochodzimy do drogi wylotowej.
Na szczęście jest sporo chmur, więc nie łapiemy w słońcu.
Co jakiś czas ktoś się zatrzymuje, ale każdy chce pieniądze za przejazd. Ostatecznie wsiadamy do osobówki, której kierowca nic nie wspomina o opłacie. Dojeżdżając do celu okazuje się jednak, że i on chce pieniądze. Ale tłumaczymy naszą sytuację i odchodzimy w spokoju.
Port w którym jest nasza łódź jest na samym końcu miasteczka, spacerujemy więc w pełnym słońcu z plecakami przez kilka kilometrów.
Jak na Peru przystało jest tu ogromny syf, ale na szczęście nie płyniemy z żadnymi zwierzętami (typu drób czy bydło). Słyszeliśmy historie, że już na drugi dzień potrafią one mocno śmierdzieć.
Po znalezieniu łodzi dowiadujemy się, że ma wyruszyć o 18. Na spokojnie więc zostawiamy rzeczy na pokładzie i pojedynczo idziemy zjeść obiad i kupić owoce na drogę. Oczywiście kupiliśmy też butelkę(2,5l) lokalnego taniego alkoholu aby miło się płynęło.
O godzinie 17 okazało się, że jednak nie wpłyniemy dzisiaj, bo kapitan czeka na jeszcze jedną ciężarówkę, która jest spóźniona.
Na szczęście chwilę później dociera ona do portu i z kilku godzinnym opóźnieniem odpływamy.
Hamaki mamy powieszone obok grupy innych podróżników z Chile i Argentyny. Szybko nawiązaliśmy znajomości i gadaliśmy cały wieczór popijając bimber z trzciny cukrowej. Mówili oni też, że czekali aż łódka wpłynie 2 dni, więc my mamy szczęście, że czekaliśmy tylko kilka godzin więcej.
A jak wygląda życie na takiej łódce?
Pobudka jest ok 6 rano, bo tak podawane jest śniadanie. W tym celu uruchamiany jest dzwonek podobny do tych w szkole. Samo jedzenie szału nie robi. Dostaliśmy dwie bułki z masłem i do tego kubek czegoś co określiliśmy jako woda owsiankowa z ryżem. Nie było to złe, ale dobre też nie. Po śniadaniu wróciliśmy do spania. Na obiad wstaliśmy o 11 obudzeni znanym nam już dzwonkiem. Do jedzenia dostaliśmy ryż z kurczakiem, smażonym bananem i kilka małych kawałków ziemniaków w sosie jakby gulaszowym.
Bez szału ale zjeść się da. Tutaj muszę też zaznaczyć, że trzeba mieć swoje talerze, bo kuchnia na łodzi nimi nie dysponuje. My mieliśmy pojemniki styropianowe.
Dużym plusem była obecność pryszniców na pokładzie zasilanych woda z rzeki.
W dzień zaczęło też padać i Wojtek rozłożył swojego tarpa od namiotu jako osłonę od deszczu. Przy okazji podziwialismy dziewicze widoki natury tylko czasami zaburzone obecnością kilku domków.
Brunatna woda otoczona tylko drzewami i krzakami po obu stronach sprawiła na mnie niesamowite wrażenie - dzika natura. Tak też przeleciały kolejne dni podróży. Wieczorami graliśmy trochę w karty i na gitarze oraz ukulele. Pełny relaks.
Po 3 dniach docieramy w końcu do Iquitos. Ale to miejsce zasługuje na osobny wpis. Również dlatego, że Wojtek dostał takiego zatrucia pokarmowego, że prawie umarł (niestety żyje 😉)
--
Dzięki, że jesteś i czytasz moje przygody
Jeżeli ci się podobają to zostaw po sobie komentarz 😊
Dodaje mi to motywacji aby tworzyć dalej 😁
Pamiętaj także aby wpaść na moje inne media społecznościowe:
Artur
©Freedom Traveling -Artur Szklarski. Wszystkie zdjęcia i teksty są mojego autorstwa. Wszelkie prawa zastrzeżone.
No cześć chłopaki! Dajecie czadu 😉
U nas deszczowa niedziela, jadę z mężem i córeczką samochodem i czytam na głos Twój tekst. Rozmawiamy o Waszych przygodach i o tym, że może tej jesieni i zimy ruszymy wlaśnie do Ameryki Południowej 😎
Czekam na kolejne relacje, trzymajcie sie dzielnie!
Dzięki bardzo za miłe słowa. Cieszymy się, że możemy wam umilić taką niedzielę. Bardzo polecam tą część świata!
Jak macie jakieś pytania to swobodnie piszcie. Chętnie pomożemy 😊
Świetnie się czyta Wasze przeżycia na drugim końcu świata! Trzymajcie się, czekam na kolejne relacje :)
Dziękuję 😊 już niedługo ciąg dalszy
Super post ! La mejor suerte en su viaje ;)
Dziękuję. Muchas gracias! 😁